Zachodzące na naszych oczach niepokojące zmiany klimatu, będące wynikiem globalnego ocieplenia, oprócz gwałtownego wzrostu temperatur i zmniejszenia się skali opadów, powodują przeobrażenia siedlisk roślin i zwierząt. Zmiana naturalnych środowisk przyrodniczych oraz zasięgu występujących w nich gatunków, wydaje się zatem nieunikniona. Przykładem z ostatnich kilku tygodni były informacje w lokalnych mediach, dotyczące pojawienia się zatrważających wręcz ilości pewnego gatunku owada. Kolonie liczące setki osobników oblepiających głównie szczeliny w pniach drzew, obserwować można było też na niektórych balkonach i garażach. Sprawcą całego zamieszania był Oxycarenus lavaterae czyli Skupieniec lipowy zwany Pluskwiakiem śródziemnomorskim. Do niedawna występował on tylko w cieplejszych rejonach na południu Europy, w krajach śródziemnomorskich oraz Afryce. Trwające od kilku lat migracje klimatyczne na północ sprawiły, że stał się on w naszym kraju nowym gatunkiem inwazyjnym. Duże skupiska i wzmożona aktywność tych owadów, mogły być dla niektórych osób dość niepokojące. Zdaniem entomologów, są to niegroźne dla człowieka fitofagi, choć jak większość pluskwiaków mogą być uciążliwe, z uwagi na cuchnącą woń wydzielaną w chwili zagrożenia. Każda próba pozbycia się tych insektów, skutkuje więc otrzymaniem sporej porcji wątpliwych aromatów. Ciepłe i suche zimy sprawiają jednak, że ten wrażliwy na przemarzanie owad coraz chętniej zmienia swe dotychczasowe biotopy.
Kolejnym inwazyjnym migrantem z południa może być za niedługo również prezentowany na zdjęciach eksponat Muzeum Medycyny i Farmacji SUM. Gatunek tego owada występował co prawda sporadycznie w najcieplejszych regionach Polski, ale od pewnego czasu pojawia się on znacznie częściej niż kiedyś. Mały ciepłolubny wędrowiec, wyglądający jak drogocenny szmaragd to Lytta vesicatoria – Pryszczel lekarski. Znany jest również pod nazwą pryszczawki, majki lekarskiej, kantarydy, krówki, kobyłki zielonej i „muchy hiszpańskiej”. Z wszystkich wymienionych określeń, najmniej odpowiednia jest nazwa ostatnia, gdyż to nie mucha, a wielożerny uskrzydlony sześcionogi chrząszcz z rodziny oleicowatych. W powyższym określeniu, zgadzać się może jedynie epitet gatunkowy, wskazujący na miejsce pochodzenia lub występowania, bowiem owad ten najczęściej spotykany był w południowej i zachodniej Europie. Najbardziej przekonująca wydaje się natomiast binominalna nazwa podająca lekarskie zastosowanie chrząszcza, czego efektem były zasugerowane w nazwie pryszcze. Biorąc pod uwagę czynnik wywołujący owe „pryszczawki” zasadne będzie także określenie kantaryda, pochodzące od nazwy organicznego związku chemicznego z grupy terpenów. Kantarydyna jest silnie drażniącym składnikiem żółtego oleistego płynu, wydzielanego przez odnóża chrząszcza w sytuacji zagrożenia. Wydzielina zawierająca naturalną truciznę wykorzystywana była często w dawnej medycynie ludowej również w charakterze środka pobudzającego seksualnie czyli afrodyzjaku.
W naszym kraju do najbardziej pospolitych chrząszczy rodzaju Cantharis – należących do rodziny omomiłkowatych i podrodziny Cantharidae, opisanych przez Karola Linneusza już w połowie XVIII wieku – należy Omomiłek szary oraz drapieżny gatunek o mało drapieżnej nazwie Zmięk żółty. Tym chrząszczom w przeciwieństwie do wyżej wymienionych ciepłolubnych owadów, chłodek wcale nie przeszkadza, larwy widywane są już wczesną wiosną na roztopach śniegu. Owady dorosłe spotkać można na kwitnących latem roślinach z rodziny baldaszkowatych, zwykle na kwiatach kopru, dzikiej marchwi, barszczu zwyczajnego oraz dzięgielu leśnego. Osobniki dorosłe, jak sama nazwa wskazuje, mają miękki koniec odwłoka, który tylko częściowo osłania ostrzegawczo ubarwiony chitynowy pancerzyk. Baldachy kwiatów są dla tych chrząszczy idealnym miejscem na główny punkt słynnych obyczajów godowych czyli wielogodzinną kopulację. Narządy rozrodcze samców posiadają rozbudowany element genitalny zwany fallobazą, który zapewnia te możliwości również innym gatunkom omomiłków. W Polsce występuje tylko 18 gatunków chrząszczy, które wydzielać mogą kantarydynę, pozostałe 2000 zamieszkuje strefę tropików i subtropików. Licznie występująca w kraju jest także Oleica krówka (Meloe proscarabeus L.), to chrząszcz z rodzimy majkowatych o charakterystycznym, pękatym i przerośniętym, wręcz nieproporcjonalnym do reszty ciała odwłoku.
Wróćmy jednak do zielonych owadów z rodzaju Lytta i osnutej złą sławą legendarnej „muchy hiszpańskiej” czyli głównego bohatera zamieszczonych zdjęć. Przepiękne mieniące się różnymi odcieniami opalizującej zieleni pokrywy skrzydeł chrząszcza, to jednak nie powód do zachwytu, ale poważny znak ostrzegawczy. Efekt opalizacji, choć wizualnie kuszący, jest przykładem ubarwienia aposematycznego, pełniącego rolę ochronną w świecie owadów. Opalizacja występuje czasem w połączeniu z jaskrawym i mocno kontrastowym zestawem barw, który ma na celu zwrócenie uwagi wroga. W odróżnieniu od zjawiska mimikry, mimetyzmu, kamuflażu i stosowania barw maskujących, działają one jak naturalny system wczesnego ostrzegania. Co ciekawe, jest to jednak mechanizm drugorzędny, gdyż ostrzega o istnieniu czegoś znacznie bardziej groźnego. Stosowany przez Pryszczela lekarskiego pierwszorzędny mechanizm obronny, to oczywiście wspomniany wcześniej oleisty płyn wydzielany z jego goleni. Zawodna opalizacja nie stanowi dla niego większego problemu, bo na ratunek „pod nogą” owad ten ma zawsze toksyczną kantarydynę o przykrym do zniesienia zapachu. Opisana funkcja obronna skuteczna jest wobec większości drapieżników, ale przekorna natura i ciekawość człowieka nie tak łatwo dały się wystraszyć. Być może ochoczo kopulujące ze sobą owady, wywołały u przedstawiciela naszego gatunku proste skojarzenie, opierające się na zasadach magii sympatycznej, w myśl której podobne czyni podobne. Tym sposobem drażniąca substancja wykorzystywana zaczęła być jako „eliksir miłości” już w starożytności. Testowana metodą prób i błędów, w większej ilości okazywała się jednak śmiertelnie niebezpieczną trucizną. Wysuszone i sproszkowane ciała chrząszczy dodawano do „miłosnych” napojów i potraw lub bezpośrednio nacierano nimi skórę w miejscach erogennych. Mechanizm działania substancji czynnej w kantarydynie polegał na podrażnieniu skóry lub wewnętrznych narządów płciowych. Skutkowało to ich znacznym przekrwieniem, obrzękiem oraz pojawieniem się na skórze swędzących pęcherzy. Związek chemiczny pobudzał więc błony śluzowe oraz delikatne zakończenia nerwowe w układzie moczowo-płciowym, powodując świąd, podrażnienie i krwiomocz, a także bolesne erekcje i długotrwały wzwód, który absolutnie nie był związany z pobudzeniem seksualnym. Do innych raczej mało podniecających efektów ubocznych należały: ból w podbrzuszu, wymioty oraz zapalenie przewodu pokarmowego i dróg moczowych, a w najgorszym przypadku śmierć w wyniku wstrząsu anafilaktycznego. Preparat z mielonych chrząszczy był więc też często stosowany jako trucizna.
Najbardziej znanym w historii specyfikiem była Aqua Tofana na bazie arszeniku z dodatkiem chlorku rtęci oraz „hiszpańskiej muchy” i pokrzyku wilczej jagody. Wystarczyło zaledwie kilka kropli trutki zmieszanych z wodą lub winem, aby skutecznie uśmiercić wybraną osobę w przeciągu trzech dni od podania. Dodatkowym atutem była doskonała rozpuszczalność oraz brak wyczuwalnego zapachu i smaku. Trujący napój powszechnie znany był w XVII-wiecznych Włoszech, w częstym użyciu szczególnie zaś podczas rodzinnych i politycznych zatargów na dworze florenckiego rodu Medyceuszy. Dość sporą klientelę stanowiły także mężatki, które nie mogły dokonać rozwodu, a bardzo chciały uwolnić się od swego ślubnego tyrana. Roztwór arszeniku i innych śmiertelnych dodatków wynalazła prawdopodobnie Teofania di Adamo. Oskarżona i stracona w sycylijskim Palermo za trucicielstwo w roku 1633. Zanim wykonano wyrok, zdążyła jeszcze przekazać sekretny przepis swojej zdolnej córce Giulii Tofanie. Młoda adeptka szybko rozwinęła własny biznes i rozsławiła truciznę, gdyż zapotrzebowanie na nią było ogromne. Sprzedawana była jako kosmetyk poprawiający urodę lub w szklanych fiolkach z podobiznami świętych jako cudowna woda święcona nazywana „manną św. Mikołaja z Bari”, bowiem swoją konsystencją i kolorem przypominała wypływający z jego grobu olej. Trucizna wręcz doskonała, bo nie do wykrycia przez ówczesne techniki śledcze. Do nabycia była głównie w Rzymie i Neapolu również pod nazwą acqua della Toffa lub aquella di Napoli. Dystrybucją i sprzedażą zajmowało się – oprócz przedsiębiorczej Włoszki – również pięć innych kobiet, które w ramach swego rodzaju pomocy i misji biedniejszym ofiarom małżeńskiej przemocy, oferowały specyfik po znacznej obniżce.
W kolejnym stuleciu ekstrakt z „hiszpańskiej muchy” odbił się szerokim echem głównie we Francji, znany był jako słodki afrodyzjak pod postacią czekoladowych pastylek de Richelieu. Słynną kantarydą zainteresowany był nie tylko libertyński duchem Marszałek Louis François Armand du Plessis, książę de Richelieu wywodzący się z potężnego rodu swego wuja kardynała Richelieu, ale także sam król Francji Ludwik XV. Dwór królewski w Wersalu był świadkiem wielu seksualnych rautów, szczególnie tych organizowanych przez kochankę króla Jeanne Antoinette Poisson, szerzej znaną jako Madame de Pompadour. XVIII – wieczna „oświecona” Europa była kolebką nowych myśli filozoficznych, wraz z którą pojawiały się rozmaite frywolne nurty literackie i kulturalne. W epoce rozumu swe barwne pamiętniki tworzył jeden z najbardziej znanych w historii amantów, pochodzący z Wenecji literat i awanturnik Giacomo (Jacques) Girolamo Casanova. Opisując swe liczne podboje miłosne z udziałem afrodyzjaków, wymienia głównie czekoladę, ostrygi, seler i żabie udka.
Równolegle we Francji pisze i tworzy markiz Donatien-Alphonse-François de Sade, który libertyńskie poglądy doprowadził wręcz do skrajności. Markiz de Sade to jedna z najbardziej kontrowersyjnych osób w historii kultury Europy. Łamiąc stereotypy i konwenanse nie tylko na kartach swoich dzieł literackich, uważany był przez wielu za ogarniętego manią seksualnych występków szaleńca. Perwersyjna moralność i wywołujące skandal obsceniczne traktaty z pogranicza filozofii, socjologii oraz psychopatologii seksualnej w owym czasie były postrzegane jako odrażające utwory pornograficzne. Zbrodnicze sceny, w których śmierć, brutalizm, występek i okrucieństwo są przejawem najgłębszych przeżyć i doznań seksualnych postaci, stają się obrazem wewnętrznego tragizmu de Sada. Bohaterowie uwikłani w etykę, morale oraz nomy społeczne, wyprzedzają epokę zwiastując XIX wieczny naturalizm i jego smutny obraz niszczycielskiej natury oraz pesymistycznej istoty człowieka i jego popędów. Przedstawiany przez niego hedonizm, materializm, ateizm i ogólny nonkonformizm ideowy, choć skażą go w przyszłości na literacką banicję, będą również przyczynkiem rozważań dla seksuologów i psychiatrów. Obecne badania pokazują, że temat przemocy jako źródła zaburzeń seksualnych oscyluje nie tylko wokół sadyzmu. W czasach de Sada nie szukano jednak przyczyny dewiacji, lecz „instynktownie”, w kolejnych latach osadzano go w więzieniach, gdzie spędził ponad połowę swojego życia. Libido markiza stanie się w 1772 roku powodem tak zwanej afery cukierków kantarydowych. Zostaje oskarżony o trucicielstwo, sodomię i biczowanie podczas zorganizowanej przez niego orgii. Główna rola oprócz de Sada, należała oczywiście do „hiszpańskiej muchy”, gdzie wystąpiła jako afrodyzjak podany w formie proszku z utartym cukrem i nasion anyżu. Za swoje wybryki oraz rzekome otrucie kilku prostytutek skazany zostaje na karę śmierci, ale wyrok zawieszono, spędził więc kolejne kilka lat w więzieniu pisząc swe obrazoburcze dzieła. Markiz de Sade w latach 1795-1800 stał się jednym z najbardziej poczytnych francuskich pisarzy.
Moda na słynne kantarydy, jak się okazuje, szybko dotarła także do Polski. Badacz i specjalista historii kultury staropolskiej, prof. Zbigniew Kuchowicz w swej publikacji „Miłość staropolska” podaje, że stosowanie tych zachodnich afrodyzjaków w XVIII wiecznej Polsce było częstym zabiegiem „leczniczym”. Z ówczesnych listów i pamiętników wynika, że zamożni panowie nagabywali o to nawet lekarzy. Zalecenia do stosowania dawała jednak przeze wszystkim obsceniczna literatura. W utworze autorstwa hrabiego Stanisława Kostki Potockiego – polityka i poety – pojawia się taki oto frywolny przepis „jeśli organ nadto kruchy, masz na to trufle i kantarskie muchy”.
Kantarydyna wykorzystywana niegdyś jako środek pobudzający erekcję podawana była też bykom rozpłodowym. Osobniki mające wcześniej problemy z potencją, po zastosowaniu substancji, szalały ze świądu, dostawały erekcji a następnie kryły krowę. Chwilową ulgę cierpiącym buhajom przynosił wytrysk, niestety nie na długo, gdyż ponownie dochodziło do przekrwienia penisa i bolesnej erekcji. Pobudzenie płciowe wywołane w ten sposób jest patologicznym stanem zapalnym śluzówek układu moczowego. Powodując powikłania i priapizm, w żaden sposób nie wzmaga siły popędu seksualnego. Silnie drażniąca substancja w polskich XVIII wiecznych farmakopeach, wymieniana jest często jako dawny surowiec farmakognostyczny pod hasłem trucizny kantarydowej. Z uwagi na dość niemiłą woń, kantarydy przechowywano w specjalnie oznaczonych do tego celu naczyniach aptecznych, opisanych czerwoną literą na białym szyldziku. Proces samego wytwarzania kantarydowych leków również nie należał do bezpiecznych. Proszkowanie surowca często wzbudzało pyłek drażniący oczy, skórę i błony śluzowe. Dawne apteki sprzedawały wiele różnych preparatów wykonanych na bazie tej substancji, takich jak proszki, octy, oleje i maści. Najczęściej stosowane były jednak pryszczawkowe nalewki o żółtej, zielonej lub brunatnej barwie, odrażającej woni i bardzo ostrym, piekącym smaku. Popularne były również plastry Emplastrum Vesicatorii z woskiem, smalcem, kamforą i terpentyną, zalecane na przeziębienie, astmę i anginę oraz w ospie prawdziwej i chorobach reumatycznych.
W XIX wieku pojawiły się próby otrzymania czystej substancji aktywnej z istniejącego już preparatu leczniczego, opartego na toksycznej wydzielinie zielonego chrząszcza. Jako pierwszy, kantarydynę wyizolował w 1812 roku francuski chemik i farmaceuta Pierre Robiquet. Był to drugi, opracowany tak związek chemiczny, otrzymany w czystej postaci, po morfinie wyizolowanej z laudanum. Odkrył też narkotynę naturalnie występującą w opium, z której następnie otrzymał kodeinę, stosowaną jako aktywny związek leków przeciwkaszlowych. Wyizolował asparaginę, kofeinę i amigdalinę oraz szereg czystych postaci barwników pochodzących z korzeni marzany barwierskiej, które otrzymał w drodze syntezy chemicznej. Pierre Robiquet, nazywany ojcem współczesnej farmacji, podał również dokładną dawkę śmiertelną wyizolowanej kantarydyny, która dla człowieka wynosi od 10 do 30 mg. Stosować zaczęto nawet specjalne hasło – kantarydyzm, aby określić zatrucie wywołane toksyną z chrząszcza. Badania nad toksycznością powodują więc znaczny spadek zainteresowania „muchą hiszpańską” w roli afrodyzjaku. Pod koniec XIX wieku substancja występuje w połączeniu z tlenkiem ołowiu jako skuteczny farmaceutyk do usuwania znamion i brodawek oraz w postaci maści jedynie do użytku weterynaryjnego. W spisach leków z początku XX wieku, pojawiają się jeszcze zalecenia dotyczące pozyskiwania chrząszczy występujących głównie na południu Europy. Na zbiór najlepiej było udać się przed wschodem słońca, kiedy owady są odrętwiałe chłodem i wilgocią nocy. Zbierać należy je szybko zanim będą aktywne, gdyż zapłodnione samice z pełnymi jaj odwłokami źle się suszy, więc surowiec lekarski traci na wartości. Pod drzewem ułożyć trzeba było prześcieradła i poruszać energicznie gałęziami, aż zastygłe na liściach owady zaczną spadać. Opadłe chrząszcze zbierano do worów płóciennych, duszono w oparach siarki lub octu i suszono w piecu. Wysuszone powinny wydzielać charakterystyczny zapach i kruszyć się w palcach na drobny pył. Wyglądem przypominać mają żywe owady, zachowując swą naturalną szmaragdową barwę.
Kontrowersyjny afrodyzjak oraz dawny surowiec farmakognostyczny od zawsze budził ogromne emocje i zaciekawienie. Popularna niegdyś „zielona viagra” w postaci substancji czynnej z Lytta vesicatoria, to obecnie specyfik niedostępny i zabroniony na rynku. Opisana toksyczność oraz mało przyjemne skutki zażycia, nikogo chyba nie skłonią by sięgać po słynne XVIII wieczne recepty miłosne. Kuszące wyglądem owadzie błyskotki okazują się bowiem zwodnicze, a stosowanie ich dość ryzykowne.
Wedle paradygmatów nauki oraz w myśl zasady, że „w przyrodzie nic nie ginie, a jedynie zmienia właściciela”, gwałtowne zmiany bioróżnorodności wywołane modyfikacją klimatu, sprawić mogą jednak migrację tego gatunku. Zdaniem owadoznawców na chwilę obecną inwazja kantarydowych chrząszczy raczej nam nie grozi, ale na wszelki wypadek, w przypływie miłosnej majowej chuci, przed użyciem tego lub innych owadów zaleca się konsultację z lekarzem lub farmaceutą.