Trucizny – wirtualna galeria eksponatów Muzeum Medycyny i Farmacji SUM

1030 616 Muzeum Medycyny i Farmacji

W dobie pandemii sytuacja życiowa wielu osób zapewne diametralnie uległa zmianie. Pojawiły się obawy i lęki związane z przymusowym wyjściem z dobrze znanej strefy komfortu. Sytuacje oraz zdarzenia, które kiedyś były wymagające, obrosły teraz w dodatkowe trudności. Oczekiwanie na powrót do normalności wzmaga zmęczenie i frustrację niewygodnym tematem. Jednym słowem – mamy przesyt. Czy istnieje zatem szansa na jakieś „światełko w tunelu”?

Choć powiedzenie „co nas nie zabije, to nas wzmocni” w obecnej sytuacji brzmi dość groteskowo, to jednak w świetle badań psychologicznych wydaje się być nawet pocieszające. Okazuje się bowiem, że w stwierdzeniu tym jest sporo prawdy. Ludzki upór i wytrwałość –  w dłuższej perspektywie rozwoju, mają bardzo pozytywny wpływ na późniejsze zdolności adaptacyjne i odporność psychiczną. Hartują ciało, wzmacniają ducha i podnoszą ogólną satysfakcję życiową. Podobnie rzecz ma się ze wszystkimi innymi strefami ludzkiej aktywności, gdyż „praktyka czyni mistrza”. Potwierdzenie tego stanu znajdujemy przecież codziennie i to niemal na każdym kroku. Gdzie byłaby teraz medycyna, gdyby nie praktyka lekarska? Jak funkcjonowałaby farmacja, gdyby nie lata badań przeróżnych substancji leczniczych istniejących w przyrodzie? Czy zastanawiamy się nad tym, jak wiele codziennie używanych przez nas środków leczniczych pochodzi ze świata roślin? Jak wiele doświadczeń czynionych niekiedy na własnej skórze oraz testów metodą prób i błędów, wykonać musiał człowiek zanim nauczył się rozpoznawać substancje lecznicze? Jak wiele leków stosowanych obecnie w medycynie i farmacji nadal wykorzystuje empirię naszych przodków?

Mimo upływu lat oraz setek tysięcy badań wykonanych w laboratoriach – wiedza ta pozostaje w zasadzie niezmienna. Nowoczesne technologie produkcji leków stosowane, przez ogromne koncerny farmaceutyczne, nie są w stanie zastąpić najlepszej apteki, jaką jest natura. Współcześnie poszukiwanie oraz stosowanie leków i suplementów diety pochodzenia roślinnego ponownie staje się popularne –  przynajmniej 7.000 związków chemicznych dzisiejszej farmakopei pochodzi bowiem ze świata roślin. Pamiętać jednak należy, że bogactwo naturalnej apteki to również cała masa substancji toksycznych. Historia ich stosowania i testowania jest tak stara, jak stara jest historia ludzkości. Na szczęście ciekawość życia i chęć poznania świata przyrody, silniejsze były od lęku przez nieznanym. Ciągły rozwój człowieka i wyzwania rzucane mu przez naturę, umożliwiły nie tylko umiejętne rozróżnianie jadalnych i trujących roślin oraz zwierząt, ale również zdobywanie wiedzy – jak z trucizny uczynić lekarstwo.

Pierwotnie toksyny używane były przez myśliwych epoki neolitu do zatruwania grotów strzał w celu szybszego uśmiercania zwierzyny. Zdobywanie pokarmu i ochrona własnego życia, stały się więc głównym powodem testowania substancji roślinnych. Stosowane były one również jako popularne środki uśmierzające ból towarzyszący obrażeniom ciała doznanym w trakcie polowań na dzikie zwierzęta. Wykorzystywanie w tym celu opium, które otrzymywano przez wysuszenie mlecznego soku wyciekającego z naciętych, niedojrzałych owoców maku lekarskiego, znane było już od ponad 5.000 lat. Cudowny lek okazał się jednak nie tylko dobrodziejstwem, ale i przekleństwem ludzkości. Oprócz swojego przeciwbólowego i nasennego działania, był bowiem silnie psychodeliczny i powodował uzależnienie. Narkotyzowanie się szamanów i współplemieńców dla osiągnięcia zmienionych stanów świadomości, stanie się w przyszłości zalążkiem powstania wierzeń, kultów oraz religii. Kolejne próby i eksperymenty czynione na przestrzeni wieków, doprowadzą do wielu bardzo cennych spostrzeżeń. Odkrycie jakiego dokonał w XVI wieku Paracelsus podczas swojej pracy z substancjami toksycznymi, stanie się powodem całkowitej niemal zmiany myślenia, jeśli chodzi o sposób podania i dawkowanie medykamentów. Ten szwajcarski lekarz, przyrodnik i filozof, zwany ojcem nowożytnej medycyny dowiódł bowiem, iż zawarte w opium alkaloidy znacznie lepiej rozpuszczają się w alkoholu niż w wodzie. Nazwał więc swój „zachwycający” wynalazek mianem laudanum (z łaciny laudare znaczy chwalić) i stosował ochoczo w terapii różnych chorób, przede wszystkim zaś w celu znieczulenia. Narkoza alkoholowym ekstraktem opium przyczyniała się niestety również do licznych uzależnień, zatruć, a nawet zgonów. Posępne okoliczności zaprowadziły jednak Paracelsusa do odkrycia, że truciznę czyni dawka, a nie substancja, jak powszechnie myślano. Stwierdzenie „Dosis facit venenum” autorstwa Paracelsusa, to innymi słowy znane powiedzenie „Dawka czyni truciznę”. Czasy świetności leków zawierających opiaty trwać będą aż do 1914 roku, kiedy to nalewkę z opium uznano za narkotyk. Od laudanum uzależnili się między innymi Mary Todd Lincoln – żona prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki – Abrahama Lincolna oraz Charles Lutwidge Dodgson – angielski matematyk, profesor Uniwersytetu Oksfordzkiego, pisarz i fotograf, szerzej znany jako Lewis Carroll – autor powieści „Alicja w Krainie Czarów” i „Po drugiej stronie lustra”. Wielce prawdopodobne wydaje się zatem, że pełne absurdu mieszanie się elementów realistycznych i fantastycznych w jego twórczości to nic innego, jak wynik nadużycia oraz przedawkowania Tinctura Opii. Warto mieć więc w pamięci słowa na temat dawkowania wypowiedziane przez Paracelsusa, gdyż intoksykacja nastąpić może również w przypadku każdego innego rodzaju przyjmowanych substancji. Zatruć można się nie tylko trucizną czy substancją narkotyczną, ale nawet potencjalnie neutralną witaminą C lub zwykłą czystą wodą. Zwiększona ilość wody we krwi prowadzić może do stanu hiponatremii czyli wypłukania sodu i obniżenia jego stężenia w surowicy krwi, czego skutkiem mogą być nudności, bóle głowy oraz zaburzenia równowagi i toku myślenia. Porzekadła i mądrości ludowe niejednokrotnie przestrzegają, że „Co za dużo to niezdrowo”. Umiar zatem należy zachować we wszystkim, a już tym bardziej w przyjmowaniu leków. Tutaj więcej wcale nie oznacza lepiej, wręcz przeciwnie przysłowie to uczy, że nadmiar szkodzi. Istnieją bowiem pewne granice, których absolutnie nie wolno przekraczać, gdyż działanie takie może się okazać zgubne dla zdrowia. Farmaceutyczna gnoseologia w dalszym ciągu zgłębia wiedzę na temat dopuszczalnych dawek stosowanych substancji leczniczych oraz skutków ich przedawkowania. W dawnych aptekach, dla uniknięcia pomyłki i rozróżnienia przechowywanych substancji, używano specjalnie do tego celu zaprojektowanych etykiet, charakteryzujących zawartość znajdującą się w szklanych sztandach. Biały napis na czarnym tle z białą obwódką to substancje bardzo silnie działające i toksyczne czyli Venena – z łaciny oznaczające trucizny (dzisiejszy wykaz A). Czerwony napis na białym tle z czerwoną obwódką to substancje silnie działające (dzisiejszy wykaz B). Czarny napis na białym tle z czarną obwódką to substancje słabo działające (dzisiejszy wykaz C). Biały napis na czarnym tle z czerwoną obwódką to substancje odurzające i narkotyczne (obecny wykaz N). Trucizny jako bardzo silnie działające środki lecznicze o małym indeksie terapeutycznym to substancje recepturowe, które przechowywać należało w tajnej skrytce lub zamykanej szafce. Wszystkie dawne aptekarskie utensylia typu wagi, moździerze, miarki oraz naczynia, których używano w recepturze do przygotowywania trucizn, posiadać musiały wyraźne oznaczenia w postaci łacińskiego napisu Venena. Przykładem jest tutaj szpatułka do trucizn pochodząca z początku XX wieku, jako jeden z osobliwych eksponatów Muzeum Medycyny i Farmacji SUM, której zdjęcie prezentowane jest powyżej.

Trucizny jako substancje powodujące śmierć lub znaczne zaburzenia funkcji organizmu, to tak zwane ksenobiotyki, będące w tym przypadku obcymi i szkodliwymi dla organizmu, egzogennymi związkami chemicznymi. Znajdują się tutaj również związki o niewystępującej w przyrodzie strukturze chemicznej, sztucznie otrzymane przez człowieka. Trucizny występują w różnej postaci oraz stanie skupienia i dzielone są zwykle na dwie grupy ze względu na ich pochodzenie. W grupie pierwszej znajdują się jady i toksyny, a więc trucizny organiczne wytwarzane przez zwierzęta, rośliny i grzyby oraz przez mikroorganizmy i bakterie. Rozmaite trucizny skrywa również przyroda nieożywiona, są to więc trujące minerały, gazy oraz ciecze występujące w skorupie ziemskiej i atmosferze. Drugą grupę stanowią natomiast trucizny antropogeniczne, wytwarzane sztucznie, izolowane głównie z minerałów oraz w wyniku reakcji pierwiastków chemicznych, w warunkach laboratoryjnych. W tej grupie trucizn swoje miejsce znalazły między innymi nitropochodne środki wybuchowe oraz bojowe gazy trujące, gazy i paliwa kopalniane, toksyczne związki amoniaku i siarki, materiały radioaktywne, fenol i alkohole, chemikalia przemysłowe i pestycydy oraz pochodne metali i półmetali, takich jak: ołów, rtęć, kadm, nikiel, miedź, chrom, cynk, bizmut, arsen, tellur, glin, antymon, bor, german, krzem i polon. Wszystkie trucizny antropogeniczne mają przy tym znacznie bardziej negatywny wpływ i szkodliwe działanie na biosferę niż naturalne toksyny i jady. Badaniem czynników toksycznych oraz ich oddziaływania na organizm zajmuje się toksykologia, jako interdyscyplinarna nauka wyodrębniona z biologii, chemii, medycyny oraz farmakologii. Nazwa tej dziedziny wiedzy posiada starożytne konotacje, gdyż wywodzi się z greckiego słowa „toxo”, oznaczającego „łuk” oraz słowa „toxicos”, oznaczającego substancję służącą do zatruwania strzał, na której liczne ślady trafić można czytając mitologię świata helleńskiego. Pomimo szerokiego stosowania trucizn w czasach starożytnych oraz w wiekach średnich, za ojca toksykologii uznano jednak dopiero Paracelsusa. Autor stwierdzenia „Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną” jako pierwszy bowiem rozpoczął badania substancji toksycznych pod kątem stosowania ich w roli medykamentów. Spostrzegawczy, renesansowy alchemik uznawany jest za odkrywcę zjawiska hormezy w przyrodzie, polegającego na istnieniu czynników szkodliwych dla organizmu w większej dawce i korzystnych w dawkach minimalnych. W myśl powyższego stwierdzenia na temat trucizn, podobnie brzmieć może stwierdzenie na temat zdrowia, mianowicie: wszystko jest zdrowe i nic nie jest zdrowe, bo zależy to jedynie od dawki. Wspomniane wcześniej przysłowie „Co za dużo to niezdrowo” nie kryje więc żadnej przesady. Innymi słowy: co może wyleczyć, może też zabić. Toksykologia jest zatem nauką zarówno o śmierci, jak i o życiu. Zanim jednak pojawiły się próby przekształcenia trucizny w lekarstwo, używano jej zwykle do haniebnych celów. Do połowy XIX wieku wykrycie toksyn było praktycznie niemożliwe, dlatego też zbrodnia przez trucie uchodziła za przejaw tchórzostwa i broń nieudaczników. Historia starożytna zna wiele przypadków stosowania trucizn w celu pozbycia się „trudnych” osób ze świata polityki i władzy. W owych czasach były to wyjątkowo popularne praktyki, tak więc z obawy o własne życie możnowładcy zatrudniali jednocześnie zawodowych trucicieli pokroju słynnej Lukusty, oraz testerów jedzenia i poszukiwaczy cudownego mithridatum czyli uniwersalnego antidotum i odtrutki. Jednym z królów lubujących się w takich właśnie praktykach był Mitrydates VI Eupator. Według niektórych źródeł, władca potężnego imperium Pontu w północno-wschodniej Turcji przyjmował ponoć różne trucizny, aby zyskać w ten sposób odporność. Swego rodzaju mecenat nad trucicielstwem miała rzymska cesarzowa Agrypina Młodsza. Trutki uwielbiane w Cesarstwie Rzymskim, ochoczo stosowano również w średniowiecznej i nowożytnej Europie. Testowaniem trucizn i szukaniem antidotum zajmował się żyjący na przełomie XII i XIII wieku żydowski lekarz i filozof Moses ben Maimon zwany Majmonidesem, który w 1198 roku ogłosił swe wybitne dzieło „Trucizny i ich odtrutki”. W epoce renesansu umiejętnościami w tworzeniu trucizn szczyciła się między innymi księżna Ferrary – Lukrecja Borgia oraz księżna Florencji i królowa Francji –  Katarzyna Medycejska. Eksperymenty z zabójczą bronią znane były w wielu królewskich rodach, szczególnie dobrze miały się zaś na dworach włoskich, francuskich, hiszpańskich i angielskich. Trujący biznes w XVII-wiecznych Włoszech na dość szeroką skalę prowadziła Teofania di Adamo wraz ze swoją córką Giulią Tofano. Rozwój badań laboratoryjnych pod koniec XIX wieku położył kres erze bezkarnego trucicielstwa, gdyż stawało się ono coraz bardziej ryzykowne. Postęp medycyny pozwolił na szybką diagnozę przypadków i dokładną analizę dowodów zbrodni, wskazując tym samym równie szybko sprawcę morderczego czynu. Los taki spotkał między innymi znaną w II połowie XIX wieku holenderską trucicielkę, jaką była Maria Catherina Swanenburg, której udowodniono śmiertelne otrucie arszenikiem łącznie 27 osób oraz prawdopodobnie spowodowanie 50 innych zatruć bez skutku śmiertelnego. Złą sławą okryła się też rumuńska kusicielka i seryjna morderczyni Vera Renczi, z rąk której w latach dwudziestych XX wieku przy pomocy arszeniku zginęło 35 osób. Trucicielstwem parała się także amerykanka Nancy Hazel, szerzej znana jako Nannie Doss, która w latach 1920-1950 uśmierciła 11 osób oraz amerykańska pielęgniarka Genene Jones, nadal odbywająca karę więzienia. W ostatnim przypadku najbardziej przeraża fakt, że działając w latach 1981-1982 i wstrzykując chlorek suksametoniowy, zabiła w ten sposób 11 dzieci. Lista  sławnych trucicieli jest spora, jednak znacznie dłuższa wydaje się być lista osób, dzięki którym odkryte zostały przeróżne trucizny. Na liście jest również nasza rodaczka Maria Skłodowska-Curie i odkryty przez nią radioaktywny polon, za sprawą którego w 2006 roku otruty został Aleksandr Walterowicz Litwinienko, podpułkownik KGB/FSB i wróg polityczny Władimira Putina.

W zależności od wywołanych efektów zatrucia, stopniowo zaczęto zwracać uwagę na stężenie toksyn, rozróżniając przy tym rodzaje dawek i drogi podania trucizn (dermalną, doustną, parenteralną, inhalacyjną oraz przez jamy ciała). Istotne były także obserwacje dotyczące zespołu objawów klinicznych czyli toksydromów oraz oddziaływania toksyn na różne narządy i układy ustroju, co wywoływało efekty neuro, hepato i hematotoksyczne. Narząd, który jako pierwszy osiągnie krytyczne stężenie szkodliwej substancji, po którym zachodzą niepożądane zmiany czynności komórek, nazywany jest narządem krytycznym. Toksykologia wyróżnia cztery rodzaje dawek: śmiertelną – DL (dosis letalis), definiowaną jako ilość toksyny prowadzącą do zgonu, po jednorazowym podaniu, u przynajmniej 50% osobników danego gatunku; dawkę toksyczną – DT (dosis toxica), zawierającą ilość toksyny, która po wniknięciu do organizmu wywołuje objawy zatrucia i efekt toksyczny; dawkę leczniczą – DC (dosis curativa, therapeutica), nie wywołującą żadnych zakłóceń w procesach fizjologicznych i wykazującą działanie farmakoterapeutyczne oraz dawkę graniczną lub też progową – DM (dosis minima), wywołującą pierwsze obserwowane skutki biologiczne i zmiany biochemiczne, nazywane progiem działania najmniejszej dawki. W wyniku wielu badań toksykologicznych wiedza na temat trucizn nie jest już wiedzą tajemną i nie ma związku z myśleniem magicznym. Nadal jednak myśl o truciznach mocno podszyta jest strachem, gdyż nie istnieją substancje całkowicie obojętne dla ludzkiego organizmu. W otaczającym świecie i w najbliższym otoczeniu, występuje przecież cała masa związków o działaniu potencjalnie toksycznym. Począwszy od toksyn w roślinach doniczkowych lub tych sadzonych w przydomowych ogródkach, poprzez toksyny zwierzęce, aż po substancje występujące w codziennie używanych przez nas chemikaliach. Łatwo dostępne trucizny stają się więc dość częstym powodem problemów klinicznych, czego klasycznym przykładem mogą być między innymi zatrucia grzybami u mało doświadczonych zbieraczy. Substancje toksyczne znajdujące się w niektórych gatunkach grzybów, roślin i zwierząt syntetyzowane są w celu ochrony tych organizmów przed infekcjami oraz przed zagrożeniem ze strony drapieżników i roślinożerców. Do silnie działających substancji czynnych, wykorzystywanych w farmacji oraz dawnej medycynie ludowej, należały między innymi alkaloidy, pozyskiwane głównie z roślin. To gorzkie w smaku i trujące w działaniu zasadowe związki organiczne zwierające azot, które człowiek nauczył się wykorzystywać w odpowiednio małych dawkach, jako leki o działaniu farmakologicznym i terapeutycznym. Wśród najbardziej znanych znajdują się nikotyna, kofeina, teobromina, morfina, chinina, kodeina, kolchicyna, strychnina i tubokuraryna oraz akonityna, nazywana roślinnym arszenikiem. Bardzo silnym alkaloidem o działaniu psychodelicznym jest bufotenina. Jako organiczny związek chemiczny występuje ona w niektórych roślinach, grzybach oraz w jadzie ropuch z gatunku Bufo. Silne działanie wykazuje również tetradotoksyna, obecna w ciele ryb z gatunku najeżek i rozdymek. Najbardziej jadowite węże, pająki oraz chrząszcze nie stanowią jednak przeszkody dla odżywiających się nimi innych gatunków zwierząt, które kumulują w swym ciele spożywane trucizny i same stają się toksyczne. Przykładem mogą być tutaj ptaki z rodziny wilgowatych, żyjące w Nowej Gwinei, dla których źródłem pokarmu są chrząszcze, wytwarzające batrachotoksynę. Ptaki te uznawane są więc przez autochtonów za całkowicie bezwartościowe, ponieważ trujące mają nawet pióra i skórę. Bardzo niebezpieczne mogą być też toksyny mikroorganizmów, wydzielane przez sinice i bakterie, a w szczególności toksyna botulinowa, zwana powszechnie jadem kiełbasianym. Uznawana za najsilniejszą egzotoksynę o charakterze neurotoksyny, wydzielana jest do środowiska zewnętrznego przez beztlenowe, Gram-dodatnie bakterie, należące do rodzaju Clostridium w kształcie laseczki, takie jak na przykład wywołująca tężca – Clostridium tetani. Botulinę całkiem przypadkowo odkrył w pod koniec XIX wieku belgijski bakteriolog Emile Pierre van Ermenghen, w źle przechowywanych wędlinach i konserwach. Następnie wyizolowana i oczyszczona toksyna białkowa, pozyskana z bakterii Clostridium botulinum, w bezpiecznych dawkach znalazła zastosowanie neurologiczne w leczeniu migren oraz nadmiernego napięcia mięśniowego. Sprawdziła się także w leczeniu zeza, kurczu powiek, twarzy i karku. Zawrotną karierę toksyna ta – pod nazwą botoks zrobiła jednak głównie w medycynie estetycznej, przebojem idąc w parze z wszechobecnym kultem gładkiej skóry, nasilającym się pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Działanie botoksu polega przede wszystkim na czasowym zablokowaniu przewodnictwa nerwowo-mięśniowego, dzięki czemu mięśnie przestają się kurczyć i ulegają swego rodzaju relaksacji. W tym przypadku, wspomniane wcześniej stwierdzenie Paracelsusa, znajduje doskonałe uzasadnienie. Iniekcje z tej bardzo silnej toksyny, podawane w odpowiednich dawkach, okazują się bowiem całkowicie bezpieczne dla zdrowia i mają działanie terapeutyczne. Popularność cudownego leku, pozyskiwanego ze śmiercionośnej trucizny, w dalszy ciągu wzrasta. Botoks zyskał miano magicznego wręcz eliksiru młodości, po który –  w pogoni za młodą skórą – coraz chętniej sięgają również panowie. Wiele silnych trucizn skrywają w sobie także przedstawiciele świata grzybów, zarówno mikroskopijne niekiedy grzyby strzępkowe, określane mianem pleśni, jak i sporych rozmiarów podstawczaki czy też workowce. Jedną z bardziej trujących mykotoksyn jest patulina, wydzielana przez niektóre gatunki  tak zwanej sinej pleśni, rozwijającej się na warzywach i owocach oraz innych produktach spożywczych. Cały wachlarz śmiercionośnych grzybowych toksyn napotkać możemy podczas leśnych spacerów i to nawet w naszej szerokości geograficznej. Prym wśród nich wiedzie silnie trująca amatoksyna oraz fallotoksyny, występujące między innymi w grzybach z rodziny muchomorowatych. Objawy zatrucia wyżej wymienionymi toksynami to bóle brzucha i głowy, przyspieszone tętno i trudności z oddychaniem. W wyniku działania toksyn dochodzi do poważnego uszkodzenia wątroby i nerek oraz serca i układu nerwowego. To oczywiście tylko fragment objawów i skutków, jakie mogą wystąpić po zatruciu tymi związkami, bowiem trujących grzybów, łudząco podobnych do gatunków jadanych istnieje przecież cała masa. Najwięcej trujących związków chemicznych kryją w sobie jednak przedstawiciele świata roślin i nie znaczy to wcale, że muszą nimi być gatunki egzotyczne, z których to pozyskiwana jest tajemnicza kurara –  w postaci wyciągu z kory krzewów, należących do kilku różnych przedstawicieli kluczyby (Strychnos L.), czy ciesząca się bardzo złą sławą kokaina. Zabójcze rośliny spotkać można także w naszej szerokości geograficznej i jest ich w Polsce nawet całkiem sporo. Do najbardziej niebezpiecznych, krajowych roślin trujących należą gatunki wykazujące silne działanie toksyczne na ośrodkowy układ nerwowy. Należą do nich rośliny z licznej rodziny psiankowatych (Solanaceae Juss.), takie jak: Lulek czarny (Hyoscyamus niger L.), Bieluń dziędzierzawa (Datura stramonium L.), Pokrzyk wilcza jagoda (Atropa belladonna L.), Psianka słodkogórz (Solanum dulcamara L.) i Psianka czarna (Solanum nigrum L.) oraz Tytoń szlachetny (Nicotiana tabacum L.), a także – należący do rodziny selerowatych Blekot pospolity (Aethusa cynapium L.), Szczwół plamisty (Conium maculatum L.) i Szalej jadowity (Cicuta virosa L.) oraz Wawrzynek wilcze łyko (Daphne mezereum L.), należący do wawrzynkowatych. Do występujących w Polsce gatunków wykazujących działanie toksyczne na ośrodkowy układ krążenia należą natomiast: Ciemiężyca biała (Veratrum album L.) z rzędu liliowców, Tojad mocny (Aconitum firmum Rchb.) z rodziny jaskrowatych i dobrze znana Konwalia majowa (Convallaria majalis L.). Silne działanie hematotoksyczne wywiera z kolei Zimowit jesienny (Colchicum autumnale), wyglądem przypominający wiosennego krokusa. Wyżej wymienione rośliny mogą być więc bardzo niebezpieczne i z tego właśnie powodu przy ich zrywaniu lub pielęgnacji, zachować należy wyjątkową ostrożność. Nawet najbardziej niewinnie wyglądające kwiaty okazać się mogą bowiem ostatnim pożegnalnym bukietem. Śmierć czyha nie tylko w leśnej gęstwinie oraz w kwiecistych polnych kobiercach, ale także w małych przydomowych ogródkach, gdzie częstym gościem bywa również dobrze znana Bylica piołun (Artemisia absinthium L.) z rodziny astrowatych oraz ozdobny Rącznik pospolity (Ricinus communis L.), należący do wilczomleczowatych, czy też przepiękna Naparstnica purpurowa (Digitalis purpurea L.) z rodziny babkowatych. W tym licznym gronie trujących roślin znajdują się więc pospolite chwasty, cenne zioła oraz piękne roślinny ozdobne. Wśród nich największą sławę zyskał w szczególności Szalej jadowity (Cicuta virosa L.) zwany cykutą, jako popularna trucizna, znana już w starożytności. Pozyskany z niego napój miał być powodem otrucia Sokratesa, jednego z największych obok Arystotelesa i Platona greckich filozofów. Informacja ta jest jednak dość wątpliwa, gdyż sokratejska śmierć opisana jest jako bardzo spokojna. Domyślać się więc należy, że do trującego napoju dodany był prawdopodobnie również inny, dobrze znany i często stosowany zabójca czyli Szczwół plamisty (Conium maculatum L.), zwany potocznie pietrasznikiem, psią pietruszką, świńską wszą lub weszką, należący do tego samego gatunku roślin co sławna cykuta. W tych dziwacznie brzmiących nazwach kryje się wiele prawdy o samej roślinie, bowiem jej liście do złudzenia przypominają liście pietruszki, jednak zapach nie ma nic wspólnego z tym bardzo smacznym warzywem, ponieważ trąci on mysim moczem, pomieszanym z padliną. Mało przyjemna woń rośliny, to zasługa silnego alkaloidu, jakim jest koniina występująca w liściach i nasionach, która wchłania się przez błony śluzowe oraz skórę. Wywołać może ona zaburzenia funkcji ośrodka oddechowego i porażenie płuc oraz nerwów ruchowych, powodując śmieć przez uduszenie. Wśród składników napoju, którym otruto Sokratesa, być może oprócz wspomnianych roślin i wina, znajdowało się także nasenne opium. Podobny skład posiadać mógł także słynny samobójczy „koktajl Kleopatry”. W odróżnieniu od ziela „psiej pietruszki”, zawierającego głównie alkaloid koniinę, w cykucie przeważa trująca cykutotoksyna, będąca wielonienasyconym alkoholem alifatycznym, wywołująca oprócz zakłóceń funkcji układu nerwowego, również silne dolegliwości, takie jak: ślinotok, pieczenie w ustach, wymioty i biegunkę. Specyficzne objawy zatrucia, znalazły swe odzwierciedlenie nawet w polskiej frazeologii, między innymi w wyrażeniu „Szaleju się najadł”, czyli w dość popularnym zwrocie na określenie szaleństwa i wściekłości. Roślina ta posiada jednak bardziej przyjemny, aniżeli Szczwół plamisty, bowiem lekko słodkawy zapach, niż tak zwany „mysi”. Pomimo dużego podobieństwa do innych selerowatych trucicieli, nie jest to gatunek ruderalny. Rośnie bowiem na glebach podmokłych, a więc torfowiskach, brzegach rzek i w szuwarach, z tego też powodu cykuta nazywana bywa bzduchą lub wszą wodną. Ciekawe objawy zatrucia innym gatunkiem selerowatych, skrywa także stwierdzenie „bełkocze” od “blekocze”, gdyż toksyny zawarte w Blekocie pospolitym (Aethusa cynapium L.) powodowały znaczne porażenie narządu mowy, czego efektem było charakterystyczne „bełkotanie” czy też „blekotanie”. Opisana wyżej zabójcza trójka z rodziny selerowatych, to kropla w morzu trujących roślinnych możliwości. Wiele jest pospolitych, niepozornie wyglądających i spotykanych na co dzień roślin, których wnętrze skrywa toksyny niebezpieczne także dla zwierząt. Szkodliwe chwasty i nasiona roślin uprawnych zanieczyszczają niekiedy pasze zwierząt hodowlanych, stanowiąc dla ich zdrowia spore zagrożenie. Bywały przypadki zatruć u ludzi w wyniku spożycia zatrutego mięsa. Wśród wspomnianej grupy szkodliwych roślin swoje miejsce znalazły: Kąkol polny (Agrostemma githago L.), Przytulia czepna (Galium aparine L.), Nostrzyk biały (Melilotus albus), Stulicha psia (Descurainia sophia), Gryka zwyczajna (Fagopyrum esculentum Moench), Komosa biała (Chenopodium album L.), Życica roczna (Lolium temulentum L.), Wyka (Vicia L.). Warto dodać, że nie wszystkie części roślin są jednakowo toksyczne, niektóre z nich trujące są tylko w pewnych okresach wegetacji, inne nasilają tę właściwość pod wpływem istniejących warunków atmosferycznych, a nawet w ciągu doby, jak choćby fototoksyczność Pokrzywy (Urtica L.) czy Dziurawca zwyczajnego (Hypericum perforatum L.). Dobrze znane i lubiane owoce również mogą być źródłem silnych śmiercionośnych substancji, takich jak gorzka w smaku cyjanogenna amigdalina, znajdująca się w pestkach wiśni, śliwek, brzoskwiń, moreli i gorzkich migdałów oraz w nasionach jabłek, pigwy, czeremchy i czarnego bzu. To właśnie ten związek chemiczny odpowiada za charakterystyczny migdałowy aromat, który w formie przetworzonej wykorzystywany jest często w perfumiarstwie i gastronomii. Niestety podanie amigdaliny doustnie w czystej formie skutkować może poważnym zatruciem, ponieważ podczas metabolizowania w organizmie substancja ta rozkłada się między innymi na zabójczy cyjanowodór. Ten ostatni szczególnie niebezpieczny może być w połączeniu z jednoczesnym przyjmowaniem witaminy C, zaś znacznie  słabszy jest rozcieńczony z wodą, tworząc kwas cyjanowodorowy, czyli tak zwany kwas pruski, którego sole nazywane są cyjankami, tak jak popularny „truciciel” rodem z powieści kryminalnych czyli cyjanek potasu, działający drażniąco na drogi oddechowe i błony śluzowe. Cyjanowodór złą sławę zyskał sobie jednak dopiero pod nazwą Cyklon B, za sprawą stosowania go na ogromną skalę do zabijania więźniów podczas II wojny światowej, głównie w niemieckich obozach zagłady. Śmierć o zapachu migdałów spotkała również samych inicjatorów stosowania komór gazowych. Samobójstwo w wyniku połknięcia cyjanku popełnili najwięksi zbrodniarze ludzkości, tacy jak Adolf Hitler oraz całe grono Jego towarzyszy, w tym Paul Joseph Goebbels i Hermann Wilhelm Göring. W wyniku wielowiekowej empirii, w roślinach odkryto nie tylko trujące alkaloidy, ale także działające jak odtrutka liczne związki flawonoidów, pełniące w roślinach rolę przeciwutleniaczy, barwników oraz naturalnych barier przed atakiem pasożytów i szkodliwym wpływem promieniowania UV. Świetnym antidotum, stosowanym w zatruciach amatoksyną z muchomorów, okazała się sylibina z Ostropestu plamistego (Silybum marianum L.). Wykazuje ona bowiem silne działanie antyhepatotoksyczne i przeciwzapalne, utrudnia przenikanie mykotoksyn, poprzez uszczelnianie błon komórkowych komórek wątroby, zapobiegając w ten sposób zwłóknieniu tego narządu jak i nerek. Wśród substancji zmniejszających toksyczność lub całkowicie neutralizujących trucizny znajdują się nie tylko odtrutki naturalne, ale również chemiczne. Wyróżnić można także antidota ogólne bądź uniwersalne czyli odtrutki nieswoiste, takie jak ciekła parafina, podawana w zatruciu fosforem, oraz odtrutki swoiste bądź też miejscowe, ukierunkowane przeciwko konkretnej toksynie, takie jak tiosiarczan sodu, stosowany w zatruciu cyjankami. Istotny wpływ na przebieg zatrucia ma nie tylko rodzaj substancji, ale także droga jej podania, co ma ona znaczenie dla czasu wchłonięcia i przemieszczania się trutki w organizmie. Warto pamiętać, że w przypadku inhalacji lub aplikacji dożylnej, czas wchłonięcia trucizny jest zdecydowanie krótszy, niż czas po jej podaniu doustnym.

Trucizny od zawsze wzbudzały sporo emocji, podobnie jak dawne alchemiczne badania oraz ciągłe poszukiwania jedynej, cudownie działającej odtrutki lub magicznego panaceum.  Obecnie – choć w wersji ultranowoczesnej, nadal spędzają sen z powiek naukowców. Świat przyrody kryje w sobie wiele tajemnic, zaś trujące substancje spotkać można niemal wszędzie, i kiedy odpowiednio wykorzystane leczą i pomagają, to głównie jednak trują i oszałamiają. Terapeutyczne lub toksyczne skutki ich stosowania, jak wiadomo, zależą tylko od dawki. Zabójcze toksyny niezmiennie wywołują skrajne uczucia, od strachu do fascynacji. Stale inspirują i pobudzają ludzką wyobraźnię, czego dowody znaleźć można w wielu wytworach kultury materialnej. Począwszy od prehistorycznych malowideł i rytów naskalnych, poprzez bogatą mitologię i religię kultur całego świata, skończywszy na działaniach współczesnej popkultury. Literacka fantazja i filmowy suspens, superbohater w komiksie i „zatruta” muzyka bez szczypty jadu, byłyby zwyczajnie nudne i oklepane. Toksyczne substancje, dzięki którym bohaterowie otrzymują super moce, stanowią niejako podstawę ich bytu. Nadają sens dalszemu istnieniu, dokładnie w myśl wspomnianego wcześniej „Co nas nie zabije – to nas wzmocni”. W każdym z nas drzemie bowiem „super hero” i czasem niewiele trzeba, aby uruchomić jego „super moce”. Bądźmy zatem uparci i wytrwali w dobrej myśli, bowiem nic nie trwa wiecznie, nawet pandemia.